wtorek, 20 maja 2014

Dom snów

Coś dla fanów Daniela Craiga w czymś innym niż Bond.
Uwielbiam filmy, które mają być horrorem, a kryją kryminalną zagadkę. Już myślimy, że nadprzyrodzony wątek zwiastuje coś oczywistego, a tu niespodzianka. Dom snów zaczyna się idyllicznie- jest sobie rodzinka (rodzice+ dwie córeczki), remontują sobie domek, wszystko układa się pięknie. Pewnego dnia tatuś (Craig) przyłapuje w piwnicy grupę nastolatków (wyglądających jak połączenie kilku subkultur) odprawiającą rytuał ku czci zmarłych. Nieprzypadkowych zmarłych, bowiem chodzi o zamordowaną kobietę i jej dwie córki, które zginęły z ręki ojca (matka też, ale zdążyła go postrzelić).
Od tej chwili wiadomo, że idylla się skończyła i zaczyna się robić mroczno. Czując niebezpieczeństwo grany przez Craiga bohater postanawia zbadać starą sprawę. To dopiero początek filmu, a więcej nie można powiedzieć unikając spojlerów. Film jest skonstruowany na zasadzie dwóch punktów kulminacyjnych, z czego pierwszy znajduje się już w połowie. Niezbyt straszny, ale trzymający w napięciu.


wtorek, 13 maja 2014

Blow

Dzisiaj do zaproponowania mam nie tak młody, ale za to świetny film. Wypuszczony w 2001 roku „Blow” to fantastyczna historia oparta (jak to się ostatnio dość popularnie mówi) na faktach autentycznych (a ja jeszcze dodam), które wydarzyły się naprawdę w realnym świecie, o „karierze” jednego z największych przemytników narkotyków w Stanach Zjednoczonych


W główną rolę wciela się niezawodny i zawsze młody Johnny Depp, a u jego boku możemy znaleźć takie gwiazdy jak Penelope Cruz, czy Raya Liottę. Cała fabuła rozgrywa się w latach 70-tych ubiegłego stulecia. Nie brakuje w niej przemocy, narkotyków i erotyzmu, który dodaje pikanterii historii. Na pochwałę zasługuję przeniesienie klimatu tamtego okresu na ekran.  „Blow” bez wątpienia możemy zaliczyć do filmów, które można oglądać kilka, kilkanaście razy, a one i tak będą zaskakiwać i szokować. Polecam!

poniedziałek, 5 maja 2014

Czarne historie

Dzisiaj przygotowałem coś dla wszystkich miłośników kryminałów, którzy chcieliby na własną rękę rozwiązać kilka mrożących krew w żyłach zagadek związanych z morderstwami. Nie będziecie do tego potrzebowali specjalnych kwalifikacji i stanowisk, ale chwilę wolnego czasu, paczkę znajomych i talię kart z serii „Czarne historie”.
źródło: http://www.gamesfanatic.pl/tag/czarne-historie

Z tego co wiem do tej pory wyszły dwie serie „Czarnych historii” dla dorosłych oraz jedna dla dzieci. Zdaję sobie sprawę z tego, że niewiele osób posiada tę grę, ale zaopatrzenie się w nią nie kosztuje dużo (około 30 zł), a zabawa jest naprawdę doskonała. Dla leniwych i spłukanych polecam wrzucić w google nazwę gry z dopiskiem pdf, a jeden z linków podanych na stronie przekieruje was do wersji cyfrowej.

Cała zabawa polega na tym, że jedna osobą posiada całą historię danego przestępstwa w najdrobniejszych szczegółach, natomiast pozostali uczestnicy gry mają podane tylko szczątkowe informacje dotyczące zbrodni. Ich zadaniem jest zrekonstruowanie wszystkich zdarzeń w danej sprawie, ale mogą oni zadawać pytania osobie, która zna przebieg wydarzeń, ale tylko w ten sposób, aby odpowiedź brzmiała „tak” lub „nie”. W grze bardzo istotny jest także tytuł zbrodni podany wszystkim graczom, co może w pewien sposób naprowadzić na rozwiązanie sprawy, ale w niektórych przypadkach dzieje się zupełnie odwrotnie i zbija on z tropu detektywów.

Zabawa jest naprawdę doskonała i może trwać naprawdę długo, dlatego też polecam ją wszystkim mającym na celu przesiadywanie do późnych godzin nocnych ze znajomymi przy szklance… czego tam chcecie. Jedynym minusem gry jest to, że raz opowiedziane historie znają już wszyscy, którzy wszyscy wcześniej w nią grali, tak więc „Czarne historie” to niestety gra jednorazowa. Mimo to polecam wszystkim miłośnikom kryminałów, którzy chcą się sprawdzić w roli detektywa.

niedziela, 4 maja 2014

Łowcy głów

Moja fascynacja książkami Jo Nesbø trwa już jakiś czas, od kiedy wpadł mi w ręce egzemplarz "Czerwonego Gardła", jeden z tomów serii o Harrym Hole. Nie jest to co prawda pierwszy tom, ale nie przeszkodziło mi to w odbiorze reszty serii, którą czytam nie zawsze zważając na kolejność. Nesbø wciąga w opowieść i trudno się z niej wyplątać, nawet przeplatając jego książki z innymi autorami. W wolnym czasie (majówka), kiedy przeglądaniu kryminalnych zasobów internetu można oddać się bez poczucia winy, moją uwagę przykuł film Łowcy głów na podstawie jego powieści. Po obejrzeniu nie można pozostawić tego bez komentarza. Ekranizacje mają to do siebie, że bywają po prostu okrojonymi streszczeniami książek, przedstawionymi w wizualnej formie. Jeżeli jest tak również w tym przypadku, to aż strach pomyśleć, jakim majstersztykiem jest powieść.
Jednym z tytułowych łowców głów (czy raczej headhunterów, bo do opisu stanowiska używa się angielskiego słowa) jest główny bohater, Roger (Aksel Hennie). Wyszukuje odpowiednich ludzi na stanowiska dla dużych firm i naprawdę zna się na swoim fachu, przez co jego zarobki są całkiem niezłe. Ale nie aż tak, jak by sobie tego życzył. Roger ma wspaniały dom, mnóstwo średnio potrzebnych, ale jakże efektownych rzeczy, które wymagają nakładów finansowych. By zdobyć fundusze bohater zajmuje się kradzieżą i sprzedażą dzieł sztuki. Jest w tym dobry, w końcu to perfekcjonista w każdym calu. Żeby nie zniechęcić was całkowicie do postaci (mało kto lubi postaci, którym wszystko się udaje) dodam, że Roger rekompensuje sobie w ten sposób niski wzrost (mniej niż 1,7 metra to niewiele jak na mężczyznę, zwłaszcza na północy Europy). Sam się do tego przyznaje na wstępie, ale tak naprawdę jest coś, co wymusza na nim starania o wiele skuteczniej. Bohater ma piękną żonę Dianę, którą obawia się stracić.
Diana zajmuje się sztuką, ale w bardziej standardowym sensie: prowadzi galerię. Podczas jednej z wystaw Roger poznaje tam Clasa Greve, znajomego żony, który przez dłuższy czas pracował dla holenderskiej firmy działającej w branży, którą zajmuje się headhunter. Ale nie to przykuwa uwagę Rogera, ale opowieść o wartościowym obrazie, który podczas wojny znalazł się w posiadaniu babki Greve. Wątek niezły, podobnie jak postać holenderskiego businessmana. Były żołnierz, spec od nadajników, teraz poszukujący pracy w Norwegii, gdzie remontuje mieszkanie po babce. Od początku wiadomo, że to ważna postać, także za sprawą doboru aktora. Oglądacie Grę o tron? Skojarzycie więc Jamie' go Lannistera- w Clasa Greve wciela się znany z tej roli Nicolaj Coster- Waldau. Może to serialowa wprawa, ale w każdym filmie, w którym się ostatnio pojawia brawurowo odgrywa kogoś, kto ma do ukrycia coś ciekawego.
By nie spojlerować, przejdę do zalet produkcji. Zdecydowanie zaliczają się do nich przemyślenia Rogera. Dialogi również są niezłe, ale najbardziej błyskotliwe uwagi bohater zachowuje dla siebie i dla widza. Tempo rozwoju akcji- takie by nie znudzić, ale jednocześnie dość spokojne, by nie wprowadzić bałaganu. To ważne w kryminałach, czasami reżyser spieszy się tak, że ilość wątków w kwadransie filmu odpowiada 150 stronom książki. Warstwa emocjonalna, czyli to, co wg mnie u Skandynawów trochę kuleje: tutaj rozegrano to całkiem nieźle. Nie ma drętwego odgrywania złości i radości, ale też nie ma brazylijskiej telenoweli. Gra aktorska oparta na realizmie, to duży plus. Jeśli chodzi o głównego bohatera, dobrze wybrano odtwórcę roli. Jego twarz prawie się nie porusza, grają niemal wyłącznie jego oczy. I to wystarczy, bo prawdziwe zmiany zachodzą w głowie Rogera.

Film odpowiedni dla osób, które lubią mroczną estetykę, ale cenią też zróżnicowanie tła. Jest coś, co można uznać za zaletę lub wadę, w zależności od oczekiwań względem kryminału: nie ma postaci do końca pozytywnych. Uważam, że to kolejna oznaka realizmu i sprawna ucieczka od umoralniania na siłę. Z czystym sumieniem polecam.

wtorek, 29 kwietnia 2014

Anioły i Demony

Nic tak dobrze nie pomaga w przeżywaniu fabuły razem z bohaterami jak odwiedzenie miejsc, które odwiedzały postaci powieści. Tak się ostatnio złożyło, że miałem przyjemność pojechania do Rzymu i tu znowu wracamy do mojego ulubionego autora powieści kryminalnych, którym jest oczywiści Dan Brown, autor między innymi „Kod Leonarda da Vinci”. Tym razem jednak nie byłem zainteresowany kodem lecz moim zdaniem jeszcze bardziej zaskakującą i szokującą książką – „Anioły i Demony”, których akcja rozgrywa się właśnie na ulicach Wiecznego Miasta.

To niesamowite uczucie chodzić po tych samych uliczkach co główni bohaterowie I odwiedzać te same miejsca, które zostały opisane w powieści. Jeszcze raz przybliżyłem sobie akcję kryminału i na własne oczy widziałem zabytki, dzięki którym Robert Langdon wpadł na rozwiązanie zagadki porwania kardynałów.


Polecam wszystkim, mającym taką możliwość, do odwiedzania miejsc opisywanych przez pisarzy, ponieważ pomaga to jeszcze dokładniej uzmysłowić sobie o czym myśleli nasi bohaterowie.

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Vares

Kiedy mówimy o kryminale skandynawskim, często ograniczamy się do Szwecji i Norwegii. Nic dziwnego, ich produkcje zwykle wypadają najlepiej, zwłaszcza jeśli chodzi o film. Warto jednak zainteresować się wytworami fińskiej literatury i ich ekranizacjami, bo klimat zasadniczo się różni. Warto przywołać serię filmów o detektywie Varesie, na którą trafi w końcu każdy fan kryminału rodem z północy, któremu znudzi się śledzenie wciąż tych samych bohaterów. Vares spodoba się tym, którzy polubili Varga Veuma, to podobny typ osobowości, tylko lubi sobie czasem wypić. Dużo wypić. Ale standardy etyczne pozostają te same, co w przypadku bohatera Instynktu wilka- uczciwość, ale z dobrocią bez przesady. Vares nie lubi hipokryzji, dobrze radzi sobie z wykorzystaniem środków nietypowych (i takichże osób) w swoich śledztwach, a jego znajomi (oprócz tego, że lubią się czasem napić) mają z nim niewiele wspólnego. To raczej grupka miejscowych filozofów. Serię ogląda się dobrze, ale estetyka jest nieco odmienna od tego, co znamy z Norwegii, Szwecji i Danii. Taka trochę słowiańska.
Poniżej trailer do filmu Ścieżka prawości:

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Elementary

Kolejny Sherlock. Dość specyficzny serial, bo mało w nim brytyjskiego polotu. Holmes też jest inny, niż chciałoby się go widzieć. Były narkoman, uzależniony finansowo od ojca. Nie ma tu na szczęście ckliwego dramatyzmu (prawie), ale dość humorystyczne ukazanie niedojrzałości. Holmes po kokainowym epizodzie nie pracuje dla Scotland Yardu, ale dla NYPD. Nowojorska policja zyskała cenny nabytek wraz z ciemnymi stronami. Sherlock jest tu nieco zdziecinniały, widać to we wszystkim (w skrótowych formach w sms-ach, w zachowaniu wobec trudności, a przede wszystkim w wyrazie twarzy- mina fochniętego dzieciaka towarzyszy mu często). Ekscentryzm Holmesa utracił elegancję, został sprowadzony do kolorowych skarpetek i erotycznych wyczynów w ramach naukowych eksperymentów. Jak radzi sobie dr Watson? Całkiem nieźle, głównie dlatego, że zaczyna jako towarzysz (a właściwie towarzyszka) trzeźwości Sherlocka, wynajęta przez jego ojca. Watson jest tu kobietą, byłym chirurgiem, który obrał nową ścieżkę kariery. Lucy Liu sprawdza się w tej roli (świetnie uzupełniają się z Jonnym Lee Millerem, grającym Sherlocka), ale postaci czegoś brakuje. Chodzi chyba o pewną dawkę ironii, z którą Watson podchodzi do dziwactw Holmesa- tutaj prawie tego nie ma. Plusem jest pojawiający się w późniejszych odcinkach brat głównego bohatera, który zachowuje pozory zachowania gentlemana, przy okazji nie zapominając o złośliwości. Mocną stroną serialu jest też muzyka, zwłaszcza zróżnicowanie jeśli chodzi o piosenki w ostatnich minutach każdego odcinka. Nie jest to mój ulubiony Holmes, trochę zbyt przekombinowany (sposób ukazania Moriarty' ego to porażka), ale podejście do serialu zależy też od nastroju. Da się oglądać.




poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Basic Instinkt

Niedawno, dość przypadkowo, przeglądając jedną ze stron internetowych natrafiłem na obrazek związany z filmem „Nagi Instynkt”. Słyszałem o nim bardzo dużo, ale zazwyczaj jego ocena kończyła się na słowach: całkiem dobry pornos. Film zostawiłem więc w spokoju, ale teraz postanowiłem, go obejrzeć.
Film jak najbardziej umieszczam wśród kryminałów, a nie filmów erotycznych, choć przyznaję, że wiele jest tam dość śmiałych scen. Cała fabuła opiera się na śledztwie wokół zbrodni, o którą jest oskarżona pewna piękna pisarka. W jednej ze swoich powieści opisała do złudzenia podobną zbrodnię, co daje jej dosyć mocne alibi. Popełnienie identycznego morderstwa w jakiś sposób podpisałoby ją pod tą zbrodnią. Do gry wkracza śledczy oskarżany o nadużywanie alkoholu. Pisarka wciąga go w niebezpieczny związek, co może mieć brzemienne w skutkach konsekwencje dla całego dochodzenia.

Bez wątpienia film ten możemy zaliczyć do klasyki kryminału. Tajemnicza atmosfera budowana od samego początku akcji trzyma widza w napięciu aż do samego końca. Polecam!

Sherlock

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynamy przegląd wcieleń Sherlocka Holmesa. Pierwszym, któremu przyjrzymy się bliżej, będzie bohater brytyjskiego serialu o niezbyt wyszukanym tytule. "Sherlock" to produkcja o tyle warta uwagi, o ile ceni się akcję szybką i biegnącą do celu bez zbędnego patosu. Sherlock ma tu twarz Benedicta Cumberbatha, ale nie twarz dodaje mu charyzmy. Ten głos! Gdy czytamy o przygodach Holmesa właśnie taki głos słyszymy w głowie, kiedy detektyw się wypowiada: pewny siebie, nieco znudzony, ale zawsze ciekawski. To oraz postawiony kołnierz płaszcza czynią tego Sherlocka wiarygodnym. Akcja przeniesiona jest do współczesności, ale nie pojawia się przez to dysonans w odbiorze adaptacji. Wręcz przeciwnie, daje to wiele humorystycznych motywów, jak choćby plastry nikotynowe przyklejane po 3 na raz (powieściowy Sherlock mógł palić fajkę, ale współczesny właśnie rzuca). Skoro jesteśmy przy humorze, nie sposób zapomnieć o pani Hudson (Una Stubbs), gospodyni domu przy Baker Street. Pomijając fakt, że w młodości była żoną członka kartelu narkotykowego (to nie jest zabawne, ale sposób w jaki o tym opowiada- tak), jest ona niespotykanym źródłem zabawnych wypowiedzi ("Z pewnością niedługo znajdzie się jakieś miłe morderstwo, nie martw się"). Podobnie jest z Watsonem. Czasami można odnieść wrażenie, że kradnie on Sherlockowi całe show. Kreacja Martina Freemana (skąd ja go znam... "Hobbit"!) sprawia, że można sobie wyobrazić cały półtoragodzinny odcinek bez Sherlocka, ale bez Watsona- nigdy. No i Moriarty, czarny charakter. Gdy widzimy go po raz pierwszy nie zwrócimy na niego uwagi. Wydaje się być tylko niezbyt inteligentnym ofermą, pełniącym funkcję przerywnika w nieustającym procesie myślowym Holmesa. Jest to jednak długi i pełen emocji przerywnik. Andrew Scott wykreował przeciwnika godnego wielkiego umysłu Sherlocka, nie pozbawiając przy tym Jima Moriarty'ego nutki absurdalnej śmieszności. Ale i tak wasza uwaga ciągle skupiać się będzie na Watsonie.


poniedziałek, 7 kwietnia 2014

50 twarzy Sherlocka- zapowiedź

Skoro poruszyliśmy temat klasyki, nie wypada nie wspomnieć o najsłynniejszym detektywie świata. Jego światem rządzi logika, jego hobby to dedukcja. W zasadzie nie jest konieczne przedstawianie tego pana, ale warto wspomnieć, że występuje on w wielu odsłonach. Ile adaptacji, tylu Holmesów, dlatego postanowiliśmy dokonać przeglądu tych wcieleń. Już nie długo na blogu rozpoczniemy serię porównawczą. Kryterium to nie tylko wierność, z jaką odtworzono wizję sir Arthura Conan Doyle'a, ale też dopasowanie do współczesnych realiów (ważne w adaptacjach serialowych) oraz charaktery pozostałych postaci. Chodzi tu przede wszystkim o Watsona, bez którego obraz Sherlocka jest niepełny, ale i o wielkiego geniusza zbrodni. Moriarty nadaje akcji tempo i czyni zagadki bardziej kunsztownymi, więc jego wcielenia również stanowią o wartości adaptacji. Co poza tym? To będzie niespodzianka, bowiem każda wersja potrafi zaskoczyć, czasem nawet samego Sherlocka.

Klasyka Kryminału

Każdy miłośnik literatury kryminalnej z całą pewnością słyszał o serii książek zatytułowanej "Klasyka Kryminału". Dla osób, które nie miały przyjemności obcować z żadną z pozycji przygotowałem krótką prezentację kilku tytułów, które w tej serii się mieszczą.
Podróż po "Klasyce Kryminału" należy zacząć od chyba najbardziej charakterystycznej autorki, która w pewien sposób reprezentuje całą serię. Mowa oczywiście o Agacie Christie i jej wspaniałych kryminałach będących zbiorem przeróżnych historii, zaczynając od tych przerażających i zatrważających, aż po opowieści z nutką humoru i rozrywki. Spośród wielu pozycji tej pisarki wybrałem jedną, którą chciałbym szczególnie polecić.
Jest to "Wielka Czwórka". Różni się ona od innych kryminałów Agaty Christie tym, że sławny detektyw Hercules Poirot nie rozwiązuje zagadki pojedynczych morderstw będących dziełem jednego zbrodniarza, lecz z wielką, międzynarodową organizacją dążącą do tego aby zdobyć władzę na świecie. Zdecydowana większa część akcji ma miejsce w Londynie, co nadaje książce specyficznego klimatu, szczególnie wyczuwalnego przez tych, którzy to miasto mieli szansę odwiedzić.
Kolejnym pisarzem, który znalazł się wśród serii "Klasyka Kryminału" jest Joe Alex, a właściwie Maciej Słomczyński, który w czasach PRL-u pisał pod tym właśnie pseudonimem.  W tej serii nie mogło go zabraknąć, ponieważ jest on jednym z najbardziej znanych polskich pisarzy PRL-u. Na liście "Klasyki Kryminału" znajduje się kilka jego książek, ale postanowiłem wybrać jedną, chyba najbardziej charakterystyczną, przynajmniej w moim odczuciu.
"Gdzie przykazać brak dziesięciu" to opowieść o wyprawie Joe Alexa do Mandalay House, gdzie udaje się wraz z Caroline Beacon, wnuczką generała Sir Johna Somervilla, który jest gospodarzem posiadłości. Na miejscu główny bohater stara się pomóc generałowi rozwiązać kryminalną zagadkę, lecz w trakcie śledztwa generał umiera, a Alex na własną rękę musi rozwiązać tajemniczą sprawę śmierci Sir Johna. W kryminale nie brakuje przerażających i niesłychanie emocjonujących momentów. Ciekawa fabuła i prosty język każdej z powieści Macieja Słomczyńskiego przyciągnęły wielu amatorów powieści kryminalnych, ale "Gdzie przykazań brak dziesięciu" jest chyba najlepszym tytułem, od którego warto rozpocząć przygodę z Joe Alexem.
Ostatnim z pisarzy, których chciałbym przedstawić, a którzy pojawili się w serii „Klasyka Kryminału” jest Rex Stout, amerykański autor powieści detektywistycznych, których bohaterem jest niezwykle bystry, ale i otyły detektyw Nero Wolfe. Książka opowiada o wizycie detektywa w posiadłości Toma Pratta, który jest właścicielem popularnych restauracji. Jego pomysł, aby potężnego byka upiec na grillu w celach promocyjnych budzi wśród lokalnych farmerów sprzeciw i oburzenie. Całą sprawę podgrzewa fakt, że jednego z sąsiadów Pratta znaleziono martwego. Miejscowa policja nie potrafi wyjaśnić zagadki tajemniczej śmierci mężczyzny. Do akcji wchodzi niezłomny Nero Wolfe, który stara się na własną rękę wyjaśnić całą zagadkę oraz załagodzić narastający konflikt pomiędzy farmerami a restauratorem.
Tutaj kończymy naszą podróż po książkach z serii „Klasyka Kryminału”. Mam nadzieję, że choć w małym stopniu zachęciłem was do sięgnięcia po jedną z pozycji należących do tej kolekcji. Oczywiście na liście lektur z tej serii znajduje się dużo więcej tytułów, ale spośród nich wybrałem te najbardziej charakterystyczne dla danego autora oraz takie, które sam gorąco polecam. Zachęcam do zapoznania się z nimi. Napiszcie też jakie kryminały wy polecacie

sobota, 29 marca 2014

Z whodunnit do whydunnit

Kryminały to literatura rozrywkowa, zaliczamy je do wytworów kultury popularnej- po takiej klasyfikacji można spodziewać się niezbyt ambitnych treści. Ale czy jest ona nadal aktualna? Trudno stwierdzić. Bo przecież łatwo się to czyta. Nie ma tam nużących, kilkuakapitowych opisów, akcja jest wartka, często pojawiają się dobrze znane czytelnikom schematy.

Współczesny kryminał ewoluował jednak w dobrą stronę, oferując rozrywkę na wyższym poziomie. Na czym polega metamorfoza? Po pierwsze na przejściu z whodunnit do whydunnit, czyli z powieści, której istotą jest "kto zabił?" do takiej, w której znajdziemy nie tylko analizę psychologiczną mordercy, ale też refleksje nad zmianami w społeczeństwie. Kryminały zyskały dużą dozę wiarygodności. Obfitują nie tylko w detale dotyczące samej zbrodni, ale też w szczegóły wprowadzające czytelnika w przestrzeń wydarzeń.

Dobry przykład to Chińczyk Mankella, powieść zawierająca dopracowane wprowadzenie w rzeczywistość kulturową współczesnych Chin i w problemy, przed którymi stoi obecnie państwo (recenzja powieści niedługo pojawi się na na blogu). Autor ma talent do obserwacji socjologicznych, świadczą o tym przemyślenia jego sztandarowego bohatera. Kurt Wallander (na świecie znany głównie z różnych adaptacji powieściowego cyklu) zastanawia się nie tylko nad tym, jaki jest ścigany przez niego przestępca, ale też nad jego motywacją. Myśli o systemie, w którym przyszło mu pracować, o odejściu od ideałów, w które kiedyś wierzył on i jego rówieśnicy. Analiza motywu zbrodni to już nie tylko zbiór przesłanek typu korzyściowo- kamuflującego, ale i czynniki społeczne.

Realizm- oto motto podgatunku na chwilę obecną. Od tej reguły są oczywiście wyjątki, ale przewaga logiki nad fantazją ma się dobrze, zwłaszcza jeśli chodzi o pisarzy skandynawskich. U tej grupy zauważalna jest także inna tendencja- zabawa z sumieniem czytelnika. Choć najczęściej kibicujemy tym, którzy łapią przestępców, to zdarza się, że przez większość czasu mamy mieszane uczucia. Mistrz zbrodni w klasycznej formie już raczej nie występuje. Jeśli jakiś przestępca jest zdeterminowany, by doprowadzić cykl zabójstw do końca, to najczęściej ma ku temu ważny powód. Czy można winić kogoś o to, że szuka sprawiedliwości za krzywdę, która go spotkała? Świat współczesnego kryminału nie jest czarno biały, dominują w nim szarości.

Aby rozwiązać zagadkę trzeba cofnąć się do czasu, gdy powstał plan przestępstwa. Żeby zrozumieć ów plan, trzeba pójść o wiele dalej, czasami o kilkadziesiąt lat wstecz. Jest to kolejna metoda na przyciągnięcie czytelnika, wykorzystywana najczęściej przez Szwedów i Norwegów, chociaż nie mają monopolu na to zagranie. Naprzemienne rozwijanie akcji na dwóch płaszczyznach: przeszłości (niekiedy odległej) i teraźniejszości rzeczywiście wciąga w fabułę i gwarantuje emocje. Problemem jest wyważenie między tempem akcji- czasami ma się ochotę przeczytać jedną historię do końca, pomijając drugą.

No i najważniejszy znak metamorfozy, jaką przeszła literatura kryminalna- główny bohater. Tu również widać rosnącą przewagę realizmu nad wyobraźnią. Nie mówię, że to źle. Całość prezentuje się mniej pretensjonalnie, jeśli bohater (genialny śledczy, bystry dziennikarz itp.) jest w miarę zwyczajny. Nie jest to już geniusz, dysponujący encyklopedyczną wiedzą na wszystkie możliwe tematy i umiejętnościami w każdej dziedzinie przerastający ludzi, którzy zajmują się nią zawodowo. Jeśli już wprowadzany jest taki wyjątkowy osobnik, to dobrze by było, aby prezentował się odpowiednio ekscentrycznie. Tak jest w przypadku Stiega Larssona i jego cyklu Millenium, gdzie główna bohaterka jest ucieleśnieniem życia poza nawiasem społecznym. Jest genialna, ma fotograficzną pamięć, ale jej życie nie jest ułożone w kostkę i zaprasowane w kant, bo tego czytelnik mógłby nie wytrzymać.


Nie powinni jednak martwić się fani klasycznych historii kryminalnych, w których sprawę rozwiązuje niezwykle inteligentny bohater bez skazy na wizerunku, ci źli nie wywołują najmniejszych wątpliwości w ocenie sytuacji, a za każdą wielką intrygą stoi tajna organizacja o międzynarodowym zasięgu. To (oraz bogatą symbolikę) znaleźć można u klasyków i u Dana Browna.

wtorek, 25 marca 2014

Harlan Coben


Dziś zachęta do zapoznania się z twórczością Harlana Cobena. Kim jest? To amerykański pisarz, autor powieści kryminalnych. W jego powieściach często pojawiają się nierozwiązane bądź niedokończone sprawy z przeszłości (takie jak morderstwa, tragiczne wypadki, etc.) oraz wielokrotne zwroty akcji. W książkach Cobena fabuła toczy się na obszarze stanów Nowy Jork i New Jersey.

Tyle o Cobenie mówi nam niezawodna Wikipedia, ale dużo więcej możemy dowiedzieć się z jego książek. Wiele przeczytałem i uważam, że są to kryminały z najwyższej półki, dlatego też nie mogło zabraknąć dla niego miejsca na naszym blogu. Do jego największych dzieł należą „Zachowaj spokój”, „Bez śladu”, czy „Aż śmierć nas rozłączy”. Gorąco polecam każdą z tych pozycji. Rozpoczęta przez nas książka nie da nam spokoju, aż do ostatniej strony, kiedy to wszystkie wątki nie zostaną rozwiązane. Same historie są niesamowicie skrupulatnie przemyślane i nie brak w nich nagłych zwrotów akcji, przerażających odkryć, czy zapierających dech w piersiach konfrontacji.

Nie bój się Żniwiarza

Piosenka, której słuchają bohaterki Balu absolwentów Newman, kiedy w ich najbliższym otoczeniu grasuje morderca:


niedziela, 23 marca 2014

Bal absolwentów

Ruth Newman łączy tu brytyjski klimat z amerykańskimi metodami śledztwa. Seria morderstw w kampusie Cambridge wskazuje na to, iż ktoś postanowił naśladować legendarnego Rozpruwacza. Mordercą jest prawdopodobnie ktoś z wewnątrz. By znaleźć motyw, którym kieruje się Rzeźnik z Cambridge, policja wynajęła konsultanta. Nie jest to jednak kolejne wcielenie Sherlocka Holmesa, i chociaż jest lekarzem, to do Watsona też mu daleko. Proszę się jednak nie zniechęcać, bo siłą książki nie jest spryt organów ścigania, ale inteligencja psychopaty. Przez długi czas psychiatra, dr Matthew Denison, waha się między różnymi możliwościami, aż wreszcie trafia na trop niezwykłego zaburzenia u jednej ze studentek. Czy to ona zabija, czy jedna z jej osobowości? A może ktoś inny, żeby ją wrobić? Mocne strony książki to specyficzna choroba dziewczyny (mamy kilka postaci w jednym ciele) i miejsce akcji. Nie ma to jak zamknięty teren, małe skupisko ludzi o zróżnicowanych poglądach i osobowościach. Część postaci można z miejsca pokochać, chociaż niewiele wnoszą do akcji (przykład- Godfrey, student, którego pewności siebie jest tak wielka, że może ją przerosnąć wyłącznie jego cynizm), natomiast do pierwszoplanowych postaci trzeba się powoli przekonywać, bo z początku prezentują się dość nudno. Doktora można polubić, bo jest tak szlachetny, uczciwy i wrażliwy, że nie ma się do czego przyczepić. Przydałaby się jednak jakaś rysa na tym nieskazitelnym obrazku, odrealnionym przez zbytnie wyidealizowanie. Z drugiej strony drobne wady wybacza się łatwo tylko geniuszom, a doktor (chociaż rzetelnie i z dużym poświęceniem pracuje nad sprawą) raczej się do nich nie zalicza. Główna podejrzana budzi bardziej litość, niż żądzę sprawiedliwości (czytając, co doprowadziło ją do zbrodni można zapomnieć o rozszarpanych zwłokach jej koleżanek). Gdzieś od połowy książki wszystkie elementy układanki zaczynają się zazębiać. Sprawa jest już w zasadzie wyjaśniona, ale każdy, kto miał wcześniej kontakt z dobrym kryminałem wie, że najważniejsze są ostatnie strony. W tym przypadku także. Zakończenie jest rewelacyjne, rzuca inne światło na całą historię.

wtorek, 18 marca 2014

Siedem

O tym filmie chyba dużo mówić nie trzeba, a tych którzy go jeszcze nie widzieli odsyłam do jak najszybszego uzupełnienia swojej kolekcji kryminałów o tę pozycję. Nie tak dawno wyświetlała go jedna z polskich stacji i nie mogłem sobie go odpuścić, a jako że jest to jeden z najlepszych kryminałów w historii kina postanowiłem tutaj o nim wspomnieć.
Siedem, to liczba zabójstw, których dokonał seryjny morderca w jednym z amerykańskich miast. Na jego tropie są dwaj policjanci – rozpoczynający swoją karierę David Mills (Brad Pitt) oraz doświadczony William Somerset (Morgan Freeman). Zabójstwa są zaskakujące, ponieważ morderca dokonuje ich w taki sposób, aby przedstawić jeden z siedmiu grzechów głównych, którymi są pycha, chciwość, nieczystość, zazdrość, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, gniew oraz lenistwo.


Rosnące napięcie, wprowadzanie widza w świat morderstw, czy w końcu niesamowita gra aktorska to tylko niektóre z niezliczonych argumentów przemawiających za tym, żeby ten film obejrzeć. Siedem należy do tych pozycji, które się nie starzeją. Gorąco polecam.


czwartek, 13 marca 2014

Klasyka w najlepszym wydaniu

Dobre kryminały dzielą się na dwa typy. W jednym z nich czytelnik czuje się wciągnięty w akcję poprzez wątki poboczne, czyli życie bohaterów poza zagadką, która stanowi esencję historii. W drugim typie owa zagadka jest tak intrygująca, że wątki poboczne mogłyby nie istnieć. Nie interesuje nas wówczas przeszłość bohaterów (chyba, że ma znaczenie dla rozwiązania sprawy), ich życie prywatne (jeśli zbrodnia jest wpisana w to zawodowe), ani tym bardziej długie opisy, które pełnią funkcję ozdobników niewnoszących nic do sprawy.
Imię róży Umberto Eco można zaliczyć właśnie do drugiego typu. Rdzeń powieści stanowi zagadka, a wątki poboczne pojawiają się tylko wtedy, gdy mogą coś do niej wnieść. Miejscem wydarzeń jest klasztor dominikanów- idealne tło dla morderczej łamigłówki. Giną mnisi, zwłoki znajdowane są w scenografii przywodzącej na myśl kolejne znaki zwiastujące apokalipsę. Nic dziwnego, że mieszkańcy opactwa popadają w panikę. Są przecież ludźmi głębokiej wiary, nie potrzebują logicznego uzasadnienia, gdy wszelkie biblijne przesłanki każą im przygotować się na najgorsze. Na szczęście nie wszyscy. Do opactwa przybywa franciszkanin Wilhelm, który mimo podeszłego wieku zachował niezwykłą przenikliwość umysłu, która już w młodości była jego zaletą i źródłem kłopotów. Jednym z celów jego wizyty jest udział w debacie między dwoma zakonami (tu historyczny spór między franciszkanami i dominikanami w kwestii bogactw Kościoła), jednak trudno będzie mu się na tym skupić. W opactwie działa bowiem zabójca, w którego istnienie początkowo wierzy wyłącznie Wilhelm i jego młody uczeń Adso.
Po zapoznaniu z książką warto sprawdzić, jak proza Eco wypadła w ekranizacji. Moim zdaniem całkiem nieźle, chociaż ostrzegam, że opowieści w książce i w filmie różnią się w kilku szczegółach. Pierwsza niezgodność to postać Wilhelma. Nie odebrano mu nic z charakteru, ale jego wygląd odbiega znacząco od książkowego pierwowzoru. Mocno nadgryzionego zębem czasu mnicha ze starczymi plamami na skórze gra bowiem... Sean Connery. Reszta bohaterów jest dość zgodna z książkowymi odpowiednikami. Sytuacja przywodzi mi na myśl inną ekranizacje: Pachnidło, według powieści Patricka Süskinda. Tam również mało atrakcyjny fizycznie główny bohater został zastąpiony ładniejszą wersją w filmie. Czegóż się nie robi, by przyciągnąć widzów.
Produkcja dość stara (1986 rok), ale można to uznać za zaletę- miniony czas podkreśla klimat filmu. Polecam wszystkim, którzy poza zagadkami lubią także inny rodzaj gimnastyki umysłowej- retoryczne spory. Gdy bowiem do akcji wkroczy inkwizycja (wiadomo, gdzie diabeł, tam też inkwizytor), Wilhelm musi zamienić instynkt śledzącego na przezorność śledzonego.



wtorek, 11 marca 2014

Jest sezon 2.

Postaci Hannibala Lectera nie trzeba nikomu przedstawiać. Diabelsko inteligentny psychopata, stanowiący wyzwanie dla najlepszych przedstawicieli tajnych służb. Dla wszystkich, którzy widzieli Milczenie owiec już zawsze będzie miał twarz Anthony'ego Hopkinsa. Dlatego do serialu Hannibal można podejść sceptycznie. Dobra, Mads Mikkelsen ze swoją zagadkową prezencją wydaje się intrygującym odtwórcą tytułowej roli. Ale czy jego oszczędna mimika wystarczy, by oddać to, co dzieje się w głowie doktora Lectera? Owszem, radzi sobie doskonale.
Właśnie rozpoczął się drugi sezon, wyczekiwany przez rzeszę fanów, której w ciągu sezonu pierwszego dorobiła się produkcja autorstwa Bryana Fullera. Co przyciąga widzów i nie pozwala im rozstać się z Hannibalem?
Oprócz Mikkelsena mocną stroną jest postać Willa Grahama (w tej roli Hugh Dancy, na zdjęciu poniżej), konsultanta FBI do spraw psychologicznego portretowania przestępców. Na początku Will wydawał się wyłącznie słabym tłem dla Hannibala. Niby to analityczny umysł, uosobienie logiki i koncentracji w pracy, ale w jego zachowaniu widać było dużą dozę zagubienia. Wydawał się tak cichy i chwiejny nerwowo, że budził irytację. Do czasu.
Tym, co czyni Willa ciekawym jest żywe zainteresowanie Hannibala. Dr Lecter widzi w nim w pewnym sensie siebie- jako psychiatra również zagląda w ludzkie umysły. Pokusić się można o stwierdzenie, że szuka przyjaciela, choć byłaby to najbardziej skrzywiona przyjaźń jaką można sobie wyobrazić. Różni ich wrażliwość, która doprowadzi Grahama do poważnych kłopotów, nie bez pomocy Hannibala.


Poza psychologiczną grą tych dwóch panów, uzależniająco działa także komplikująca doznania estetyczne mieszanka obrazów. W jednej chwili widzimy Lectera, ze znawstwem przygotowującego wystawną kolację dla znajomych, a w następnej resztki składników, czyli zmasakrowane zwłoki. 




sobota, 8 marca 2014

Duże złe wilki

Gdy wilk jest zły, owieczki czeka straszna śmierć. Tak też dzieję się w tej bajce, napisanej przez izraelską policję, z tym że tu wilk to pedofil i morderca, a stado owieczek ma czujne i bardzo brutalne psy pasterskie. Zaczyna się klasycznie- policja dostaje sprawę: psychopata gwałci, torturuje i zabija małe dziewczynki, a następnie odcina im głowy (niekiedy w czasie, gdy dzieci są przytomne). Szybko znajduje się podejrzany- samotnie mieszkający, cichy i potulny nauczyciel, który nie może (nie przez nakaz sądowy, ale przez niechęć byłej żony) spotykać się ze swoim dzieckiem. Wątek przywodzi na myśl Polowanie z 2012 roku z Madsem Mikkelsenem, ale tu nie znajdziemy smutnej historii o niewinnie oskarżonym. Do samego końca filmu nie wiemy, czy ten człowiek jest winny czy nie, co może spowodować u widza rozchwianie emocjonalne.
Policja zawodzi. Po brutalnym przesłuchaniu, którego nagranie trafia do sieci, jeden z funkcjonariuszy zostaje zawieszony. Zaczyna (po delikatnej sugestii szefa) śledzić podejrzanego. Angażując się w pościg nie zauważa, że sam jest śledzony. Tu do akcji wkracza postać numer jeden filmu- ojciec jednej z zamordowanych dziewczynek. Chce tylko odzyskać głowę córki (inaczej nie będzie mowy o odpowiednim pogrzebie). W tym celu organizuje własne przesłuchanie. Jeśli podejrzany myślał, że to poprzednie było brutalne, to chyba zmieniła mu się perspektywa.
Zaczyna się najciekawszy aspekt filmu: po czyjej stronie ma być widz? Mamy psychopatę, który zgotował dzieciom straszną śmierć. Chociaż... Niektóre sekwencje wskazują, że równie dobrze może być niewinny. Po drugiej stronie barykady mamy zrozpaczonego ojca dziecka. Tak zrozpaczonego, że cierpienie zmieniło go w psychopatę. Właśnie ojciec, ze swoim spokojnym postanowieniem odzyskania głowy córki, paraliżuje widza w fotelu. Nie zwłoki bez głowy, nie podejrzenia wobec nauczyciela i nie brutalni policjanci, ale ta postać stanowi o sile filmu. W pewnym momencie show kradnie mu dziadek dziewczynki, który zna się na przesłuchaniach lepiej niż jego syn (Ludzie, podobnie jak zwierzęta, najbardziej boją się ognia).
Film jest wart uwagi także ze względu na nietypową stylistykę. Tu nie ma mroku. Akcja utrzymana jest w ciepłej, jasnej scenerii. Początkowe bicie podejrzanego odbywa się w opuszczonym budynku, ale z dużymi oknami i w słoneczny dzień. Tak, potencjalny pedofil jest przetrzymywany w piwnicy, ale z dobrym oświetleniem i przykuty do fotela, w którym równie dobrze jakaś babcia mogłaby dziergać szalik w zimowe wieczory. I moja ulubiona scena: pieczenie ciasta ze środkami nasennymi, którym zajął się ojciec dziewczynki (gwiżdżąc w takt wesołej piosenki) w czasie, gdy podejrzany cierpiał w piwnicy.
Właśnie, podejrzany. Winny czy nie? Jeśli tak, to można wybaczyć ojcu jego gniew i brutalność. Ale jeśli jest niewinny... Nie pomaga nam tu powierzchowność bohatera, wygląda na dość potulnego i (co oczywiste) przerażonego.
Film jest jak bajka, ale niewygładzona, bo nie jest przeznaczona dla dzieci. Wszystko pokazano z precyzją, nie ma niedopowiedzeń w postaci cięcia montażowego w chwili łamania palców. Cały czas świeci słońce (chyba, że jest noc albo akcja dzieje się w piwnicy), jakby sugerując, że wszystko dobrze się skończy.
Jedynym zgrzytem jest tu postać mężczyzny na koniu, którego jedyną funkcją jest chyba podkreślenie arabskiego wątku w izraelskim społeczeństwie. A nie, przepraszam, on też się przydaje- pożyczy komuś w pewnym momencie iPhone'a.

Film zaliczany przez producenta do thrillerów, ale równie dobrze może podchodzić pod kryminał. Chociaż dla takich filmów może istnieć odrębna kategoria: mindfuck. Atmosferą przypomina nieco Siedem z 1995 roku. Polecam oglądanie Dużych złych wilków w dzień. Efekt pojawi się po zmroku.


czwartek, 6 marca 2014

Inferno

W ręku mam kolejną książkę jednego z najpopularniejszych pisarzy kryminalnych na świecie. Mowa oczywiście o Danie Brownie, który po raz kolejny znalazł się na ustach wszystkich miłośników powieści w klimacie zabójstw, łamigłówek i nagłych zwrotów akcji. Do tej pory nigdy nie zawiodłem się na tym autorze. Mam nadzieję, że podobnie będzie i tym razem. Bohaterem powieści jest światowej sławy specjalista od symboli Robert Langdon, który występował w każdej z poprzednich historii Browna. Tym razem autor zabierze nas w świat poematu Dantego, a bohaterzy pokażą nam tajemnicze i malownicze uliczki Florencji. Jak rozwinie się akcja? Sam jestem tego ciekaw, a moją ocenę i recenzję przedstawię wam tak szybko, jak uda mi się przeczytać powieść do końca. Tak więc siadam do lektury.


niedziela, 2 marca 2014

Z serii: detektyw i zbrodnie

     Zaczynamy filmowo, bo od ekranizacji. Najbardziej znanym miastem Norwegii jest Oslo, ale Gunnar Staalesen umieścił akcję swojej powieściowej serii w mniej zaludnionym, ale za to o wiele bardziej klimatycznym Bergen. Jest to klimat specyficzny, deszczowy, ponury i nieco mroczny- wymarzone tło dla wszelkiego rodzaju przestępstw. I bardzo dobrze, bo inaczej główny bohater nie miałby z czego żyć. Varg Veum jest prywatnym detektywem, który niegdyś miał swój zawodowy epizod w pracy socjalnej (gra go Trond Espen Seim, specjalizujący się w rolach drugoplanowych- ojciec rodziny z tragiczną historią w Zniknięciu z 2008). Nie wyszło, więc rozpoczął prywatną działalność. Imię bohatera od razu budzi wilcze skojarzenia, stąd polski tytuł serii- Instynkt wilka.
      Kontakty z przeszłości ułatwiają Veumowi pracę w dalszym ciągu, chociaż czasami dawni znajomi potrafią rzucić mu kłodę pod nogi. Spośród nich najistotniejszą rolę odgrywa wysoko postawiony funkcjonariusz policji Jacob Hamre, którego postawa momentami budzi wątpliwości. Jest gderliwym przyjacielem czy zazdrosnym rywalem w walce o rozwiązanie zagadki? W tej roli Bjørn Floberg, znany szerszej publiczności z roli ojca tytułowej bohaterki w Księdze Diny.
     Seria zdecydowanie z grupy tych mroczniejszych, ale pozwalających widzowi na gimnastykę umysłową- wydarzenia układają się w logiczną całość stopniowo, pozwalając w kulminacyjnym momencie otrzeć się o rozwiązanie zagadki. Nie jest ono na tyle oczywiste, by wpaść na nie już w połowie odcinka, co jest przekleństwem kryminałów o schematycznej budowie.
     Mocną stroną Instynktu jest postać Varga, niby pełna sprzeczności, ale przy bliższym poznaniu spójna w swojej z lekka buntowniczej postawie. Idealne dopełnienie dla głównego bohatera stanowi Hamre- nikt tak jak on nie wypatrzy przejawów bezczelności detektywa. Może to kwestia kunsztu aktorskiego, a może powierzchowności odtwórców ról, ale od obu postaci bije aura ich życiowych zasad. Hamre za priorytet uważa precyzję i trzymanie się reguł, Veum- dystans wobec tych wartości. Duży dystans.





     Na co jeszcze można liczyć? Na pewno na bogactwo szczegółów- pobicia wyglądają bardzo realistycznie, podobnie jak zwłoki bez kończyn (nie wspomnę w którym odcinku, by nie psuć zabawy).  








środa, 26 lutego 2014

O blogu

W 8 na 10 kryminałów zabija kamerdyner, współmałżonek lub listonosz. Bardzo długo (chociaż niekoniecznie słusznie) powyższa opinia utrzymywała się wśród widzów i czytelników historii ze zbrodnią w tle. Dziś na rynku wydawniczym (a co za tym idzie- także filmowym) kryminalne opowieści przeżywają renesans. Przodują Skandynawowie z Henningiem Mankellem na czele (głośno o nim głównie z powodu postaci Wallandera), zapewne przez specyfikę scenerii- trzymają się zazwyczaj rodzimej północy, gdzie z racji mniejszego nasłonecznienia historie morderstw zdają się bardziej wiarygodne. Na blogu pojawiać się będą recenzje i artykuły dotyczące tego podgatunku literatury i filmu, i chociaż przeważać będą (z racji upodobań autorów) wytwory szwedzkie i norweskie, nie zabraknie dowodów na rozwój kryminału w innych rejonach goegraficznych.