niedziela, 4 maja 2014

Łowcy głów

Moja fascynacja książkami Jo Nesbø trwa już jakiś czas, od kiedy wpadł mi w ręce egzemplarz "Czerwonego Gardła", jeden z tomów serii o Harrym Hole. Nie jest to co prawda pierwszy tom, ale nie przeszkodziło mi to w odbiorze reszty serii, którą czytam nie zawsze zważając na kolejność. Nesbø wciąga w opowieść i trudno się z niej wyplątać, nawet przeplatając jego książki z innymi autorami. W wolnym czasie (majówka), kiedy przeglądaniu kryminalnych zasobów internetu można oddać się bez poczucia winy, moją uwagę przykuł film Łowcy głów na podstawie jego powieści. Po obejrzeniu nie można pozostawić tego bez komentarza. Ekranizacje mają to do siebie, że bywają po prostu okrojonymi streszczeniami książek, przedstawionymi w wizualnej formie. Jeżeli jest tak również w tym przypadku, to aż strach pomyśleć, jakim majstersztykiem jest powieść.
Jednym z tytułowych łowców głów (czy raczej headhunterów, bo do opisu stanowiska używa się angielskiego słowa) jest główny bohater, Roger (Aksel Hennie). Wyszukuje odpowiednich ludzi na stanowiska dla dużych firm i naprawdę zna się na swoim fachu, przez co jego zarobki są całkiem niezłe. Ale nie aż tak, jak by sobie tego życzył. Roger ma wspaniały dom, mnóstwo średnio potrzebnych, ale jakże efektownych rzeczy, które wymagają nakładów finansowych. By zdobyć fundusze bohater zajmuje się kradzieżą i sprzedażą dzieł sztuki. Jest w tym dobry, w końcu to perfekcjonista w każdym calu. Żeby nie zniechęcić was całkowicie do postaci (mało kto lubi postaci, którym wszystko się udaje) dodam, że Roger rekompensuje sobie w ten sposób niski wzrost (mniej niż 1,7 metra to niewiele jak na mężczyznę, zwłaszcza na północy Europy). Sam się do tego przyznaje na wstępie, ale tak naprawdę jest coś, co wymusza na nim starania o wiele skuteczniej. Bohater ma piękną żonę Dianę, którą obawia się stracić.
Diana zajmuje się sztuką, ale w bardziej standardowym sensie: prowadzi galerię. Podczas jednej z wystaw Roger poznaje tam Clasa Greve, znajomego żony, który przez dłuższy czas pracował dla holenderskiej firmy działającej w branży, którą zajmuje się headhunter. Ale nie to przykuwa uwagę Rogera, ale opowieść o wartościowym obrazie, który podczas wojny znalazł się w posiadaniu babki Greve. Wątek niezły, podobnie jak postać holenderskiego businessmana. Były żołnierz, spec od nadajników, teraz poszukujący pracy w Norwegii, gdzie remontuje mieszkanie po babce. Od początku wiadomo, że to ważna postać, także za sprawą doboru aktora. Oglądacie Grę o tron? Skojarzycie więc Jamie' go Lannistera- w Clasa Greve wciela się znany z tej roli Nicolaj Coster- Waldau. Może to serialowa wprawa, ale w każdym filmie, w którym się ostatnio pojawia brawurowo odgrywa kogoś, kto ma do ukrycia coś ciekawego.
By nie spojlerować, przejdę do zalet produkcji. Zdecydowanie zaliczają się do nich przemyślenia Rogera. Dialogi również są niezłe, ale najbardziej błyskotliwe uwagi bohater zachowuje dla siebie i dla widza. Tempo rozwoju akcji- takie by nie znudzić, ale jednocześnie dość spokojne, by nie wprowadzić bałaganu. To ważne w kryminałach, czasami reżyser spieszy się tak, że ilość wątków w kwadransie filmu odpowiada 150 stronom książki. Warstwa emocjonalna, czyli to, co wg mnie u Skandynawów trochę kuleje: tutaj rozegrano to całkiem nieźle. Nie ma drętwego odgrywania złości i radości, ale też nie ma brazylijskiej telenoweli. Gra aktorska oparta na realizmie, to duży plus. Jeśli chodzi o głównego bohatera, dobrze wybrano odtwórcę roli. Jego twarz prawie się nie porusza, grają niemal wyłącznie jego oczy. I to wystarczy, bo prawdziwe zmiany zachodzą w głowie Rogera.

Film odpowiedni dla osób, które lubią mroczną estetykę, ale cenią też zróżnicowanie tła. Jest coś, co można uznać za zaletę lub wadę, w zależności od oczekiwań względem kryminału: nie ma postaci do końca pozytywnych. Uważam, że to kolejna oznaka realizmu i sprawna ucieczka od umoralniania na siłę. Z czystym sumieniem polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz