sobota, 29 marca 2014

Z whodunnit do whydunnit

Kryminały to literatura rozrywkowa, zaliczamy je do wytworów kultury popularnej- po takiej klasyfikacji można spodziewać się niezbyt ambitnych treści. Ale czy jest ona nadal aktualna? Trudno stwierdzić. Bo przecież łatwo się to czyta. Nie ma tam nużących, kilkuakapitowych opisów, akcja jest wartka, często pojawiają się dobrze znane czytelnikom schematy.

Współczesny kryminał ewoluował jednak w dobrą stronę, oferując rozrywkę na wyższym poziomie. Na czym polega metamorfoza? Po pierwsze na przejściu z whodunnit do whydunnit, czyli z powieści, której istotą jest "kto zabił?" do takiej, w której znajdziemy nie tylko analizę psychologiczną mordercy, ale też refleksje nad zmianami w społeczeństwie. Kryminały zyskały dużą dozę wiarygodności. Obfitują nie tylko w detale dotyczące samej zbrodni, ale też w szczegóły wprowadzające czytelnika w przestrzeń wydarzeń.

Dobry przykład to Chińczyk Mankella, powieść zawierająca dopracowane wprowadzenie w rzeczywistość kulturową współczesnych Chin i w problemy, przed którymi stoi obecnie państwo (recenzja powieści niedługo pojawi się na na blogu). Autor ma talent do obserwacji socjologicznych, świadczą o tym przemyślenia jego sztandarowego bohatera. Kurt Wallander (na świecie znany głównie z różnych adaptacji powieściowego cyklu) zastanawia się nie tylko nad tym, jaki jest ścigany przez niego przestępca, ale też nad jego motywacją. Myśli o systemie, w którym przyszło mu pracować, o odejściu od ideałów, w które kiedyś wierzył on i jego rówieśnicy. Analiza motywu zbrodni to już nie tylko zbiór przesłanek typu korzyściowo- kamuflującego, ale i czynniki społeczne.

Realizm- oto motto podgatunku na chwilę obecną. Od tej reguły są oczywiście wyjątki, ale przewaga logiki nad fantazją ma się dobrze, zwłaszcza jeśli chodzi o pisarzy skandynawskich. U tej grupy zauważalna jest także inna tendencja- zabawa z sumieniem czytelnika. Choć najczęściej kibicujemy tym, którzy łapią przestępców, to zdarza się, że przez większość czasu mamy mieszane uczucia. Mistrz zbrodni w klasycznej formie już raczej nie występuje. Jeśli jakiś przestępca jest zdeterminowany, by doprowadzić cykl zabójstw do końca, to najczęściej ma ku temu ważny powód. Czy można winić kogoś o to, że szuka sprawiedliwości za krzywdę, która go spotkała? Świat współczesnego kryminału nie jest czarno biały, dominują w nim szarości.

Aby rozwiązać zagadkę trzeba cofnąć się do czasu, gdy powstał plan przestępstwa. Żeby zrozumieć ów plan, trzeba pójść o wiele dalej, czasami o kilkadziesiąt lat wstecz. Jest to kolejna metoda na przyciągnięcie czytelnika, wykorzystywana najczęściej przez Szwedów i Norwegów, chociaż nie mają monopolu na to zagranie. Naprzemienne rozwijanie akcji na dwóch płaszczyznach: przeszłości (niekiedy odległej) i teraźniejszości rzeczywiście wciąga w fabułę i gwarantuje emocje. Problemem jest wyważenie między tempem akcji- czasami ma się ochotę przeczytać jedną historię do końca, pomijając drugą.

No i najważniejszy znak metamorfozy, jaką przeszła literatura kryminalna- główny bohater. Tu również widać rosnącą przewagę realizmu nad wyobraźnią. Nie mówię, że to źle. Całość prezentuje się mniej pretensjonalnie, jeśli bohater (genialny śledczy, bystry dziennikarz itp.) jest w miarę zwyczajny. Nie jest to już geniusz, dysponujący encyklopedyczną wiedzą na wszystkie możliwe tematy i umiejętnościami w każdej dziedzinie przerastający ludzi, którzy zajmują się nią zawodowo. Jeśli już wprowadzany jest taki wyjątkowy osobnik, to dobrze by było, aby prezentował się odpowiednio ekscentrycznie. Tak jest w przypadku Stiega Larssona i jego cyklu Millenium, gdzie główna bohaterka jest ucieleśnieniem życia poza nawiasem społecznym. Jest genialna, ma fotograficzną pamięć, ale jej życie nie jest ułożone w kostkę i zaprasowane w kant, bo tego czytelnik mógłby nie wytrzymać.


Nie powinni jednak martwić się fani klasycznych historii kryminalnych, w których sprawę rozwiązuje niezwykle inteligentny bohater bez skazy na wizerunku, ci źli nie wywołują najmniejszych wątpliwości w ocenie sytuacji, a za każdą wielką intrygą stoi tajna organizacja o międzynarodowym zasięgu. To (oraz bogatą symbolikę) znaleźć można u klasyków i u Dana Browna.

wtorek, 25 marca 2014

Harlan Coben


Dziś zachęta do zapoznania się z twórczością Harlana Cobena. Kim jest? To amerykański pisarz, autor powieści kryminalnych. W jego powieściach często pojawiają się nierozwiązane bądź niedokończone sprawy z przeszłości (takie jak morderstwa, tragiczne wypadki, etc.) oraz wielokrotne zwroty akcji. W książkach Cobena fabuła toczy się na obszarze stanów Nowy Jork i New Jersey.

Tyle o Cobenie mówi nam niezawodna Wikipedia, ale dużo więcej możemy dowiedzieć się z jego książek. Wiele przeczytałem i uważam, że są to kryminały z najwyższej półki, dlatego też nie mogło zabraknąć dla niego miejsca na naszym blogu. Do jego największych dzieł należą „Zachowaj spokój”, „Bez śladu”, czy „Aż śmierć nas rozłączy”. Gorąco polecam każdą z tych pozycji. Rozpoczęta przez nas książka nie da nam spokoju, aż do ostatniej strony, kiedy to wszystkie wątki nie zostaną rozwiązane. Same historie są niesamowicie skrupulatnie przemyślane i nie brak w nich nagłych zwrotów akcji, przerażających odkryć, czy zapierających dech w piersiach konfrontacji.

Nie bój się Żniwiarza

Piosenka, której słuchają bohaterki Balu absolwentów Newman, kiedy w ich najbliższym otoczeniu grasuje morderca:


niedziela, 23 marca 2014

Bal absolwentów

Ruth Newman łączy tu brytyjski klimat z amerykańskimi metodami śledztwa. Seria morderstw w kampusie Cambridge wskazuje na to, iż ktoś postanowił naśladować legendarnego Rozpruwacza. Mordercą jest prawdopodobnie ktoś z wewnątrz. By znaleźć motyw, którym kieruje się Rzeźnik z Cambridge, policja wynajęła konsultanta. Nie jest to jednak kolejne wcielenie Sherlocka Holmesa, i chociaż jest lekarzem, to do Watsona też mu daleko. Proszę się jednak nie zniechęcać, bo siłą książki nie jest spryt organów ścigania, ale inteligencja psychopaty. Przez długi czas psychiatra, dr Matthew Denison, waha się między różnymi możliwościami, aż wreszcie trafia na trop niezwykłego zaburzenia u jednej ze studentek. Czy to ona zabija, czy jedna z jej osobowości? A może ktoś inny, żeby ją wrobić? Mocne strony książki to specyficzna choroba dziewczyny (mamy kilka postaci w jednym ciele) i miejsce akcji. Nie ma to jak zamknięty teren, małe skupisko ludzi o zróżnicowanych poglądach i osobowościach. Część postaci można z miejsca pokochać, chociaż niewiele wnoszą do akcji (przykład- Godfrey, student, którego pewności siebie jest tak wielka, że może ją przerosnąć wyłącznie jego cynizm), natomiast do pierwszoplanowych postaci trzeba się powoli przekonywać, bo z początku prezentują się dość nudno. Doktora można polubić, bo jest tak szlachetny, uczciwy i wrażliwy, że nie ma się do czego przyczepić. Przydałaby się jednak jakaś rysa na tym nieskazitelnym obrazku, odrealnionym przez zbytnie wyidealizowanie. Z drugiej strony drobne wady wybacza się łatwo tylko geniuszom, a doktor (chociaż rzetelnie i z dużym poświęceniem pracuje nad sprawą) raczej się do nich nie zalicza. Główna podejrzana budzi bardziej litość, niż żądzę sprawiedliwości (czytając, co doprowadziło ją do zbrodni można zapomnieć o rozszarpanych zwłokach jej koleżanek). Gdzieś od połowy książki wszystkie elementy układanki zaczynają się zazębiać. Sprawa jest już w zasadzie wyjaśniona, ale każdy, kto miał wcześniej kontakt z dobrym kryminałem wie, że najważniejsze są ostatnie strony. W tym przypadku także. Zakończenie jest rewelacyjne, rzuca inne światło na całą historię.

wtorek, 18 marca 2014

Siedem

O tym filmie chyba dużo mówić nie trzeba, a tych którzy go jeszcze nie widzieli odsyłam do jak najszybszego uzupełnienia swojej kolekcji kryminałów o tę pozycję. Nie tak dawno wyświetlała go jedna z polskich stacji i nie mogłem sobie go odpuścić, a jako że jest to jeden z najlepszych kryminałów w historii kina postanowiłem tutaj o nim wspomnieć.
Siedem, to liczba zabójstw, których dokonał seryjny morderca w jednym z amerykańskich miast. Na jego tropie są dwaj policjanci – rozpoczynający swoją karierę David Mills (Brad Pitt) oraz doświadczony William Somerset (Morgan Freeman). Zabójstwa są zaskakujące, ponieważ morderca dokonuje ich w taki sposób, aby przedstawić jeden z siedmiu grzechów głównych, którymi są pycha, chciwość, nieczystość, zazdrość, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, gniew oraz lenistwo.


Rosnące napięcie, wprowadzanie widza w świat morderstw, czy w końcu niesamowita gra aktorska to tylko niektóre z niezliczonych argumentów przemawiających za tym, żeby ten film obejrzeć. Siedem należy do tych pozycji, które się nie starzeją. Gorąco polecam.


czwartek, 13 marca 2014

Klasyka w najlepszym wydaniu

Dobre kryminały dzielą się na dwa typy. W jednym z nich czytelnik czuje się wciągnięty w akcję poprzez wątki poboczne, czyli życie bohaterów poza zagadką, która stanowi esencję historii. W drugim typie owa zagadka jest tak intrygująca, że wątki poboczne mogłyby nie istnieć. Nie interesuje nas wówczas przeszłość bohaterów (chyba, że ma znaczenie dla rozwiązania sprawy), ich życie prywatne (jeśli zbrodnia jest wpisana w to zawodowe), ani tym bardziej długie opisy, które pełnią funkcję ozdobników niewnoszących nic do sprawy.
Imię róży Umberto Eco można zaliczyć właśnie do drugiego typu. Rdzeń powieści stanowi zagadka, a wątki poboczne pojawiają się tylko wtedy, gdy mogą coś do niej wnieść. Miejscem wydarzeń jest klasztor dominikanów- idealne tło dla morderczej łamigłówki. Giną mnisi, zwłoki znajdowane są w scenografii przywodzącej na myśl kolejne znaki zwiastujące apokalipsę. Nic dziwnego, że mieszkańcy opactwa popadają w panikę. Są przecież ludźmi głębokiej wiary, nie potrzebują logicznego uzasadnienia, gdy wszelkie biblijne przesłanki każą im przygotować się na najgorsze. Na szczęście nie wszyscy. Do opactwa przybywa franciszkanin Wilhelm, który mimo podeszłego wieku zachował niezwykłą przenikliwość umysłu, która już w młodości była jego zaletą i źródłem kłopotów. Jednym z celów jego wizyty jest udział w debacie między dwoma zakonami (tu historyczny spór między franciszkanami i dominikanami w kwestii bogactw Kościoła), jednak trudno będzie mu się na tym skupić. W opactwie działa bowiem zabójca, w którego istnienie początkowo wierzy wyłącznie Wilhelm i jego młody uczeń Adso.
Po zapoznaniu z książką warto sprawdzić, jak proza Eco wypadła w ekranizacji. Moim zdaniem całkiem nieźle, chociaż ostrzegam, że opowieści w książce i w filmie różnią się w kilku szczegółach. Pierwsza niezgodność to postać Wilhelma. Nie odebrano mu nic z charakteru, ale jego wygląd odbiega znacząco od książkowego pierwowzoru. Mocno nadgryzionego zębem czasu mnicha ze starczymi plamami na skórze gra bowiem... Sean Connery. Reszta bohaterów jest dość zgodna z książkowymi odpowiednikami. Sytuacja przywodzi mi na myśl inną ekranizacje: Pachnidło, według powieści Patricka Süskinda. Tam również mało atrakcyjny fizycznie główny bohater został zastąpiony ładniejszą wersją w filmie. Czegóż się nie robi, by przyciągnąć widzów.
Produkcja dość stara (1986 rok), ale można to uznać za zaletę- miniony czas podkreśla klimat filmu. Polecam wszystkim, którzy poza zagadkami lubią także inny rodzaj gimnastyki umysłowej- retoryczne spory. Gdy bowiem do akcji wkroczy inkwizycja (wiadomo, gdzie diabeł, tam też inkwizytor), Wilhelm musi zamienić instynkt śledzącego na przezorność śledzonego.



wtorek, 11 marca 2014

Jest sezon 2.

Postaci Hannibala Lectera nie trzeba nikomu przedstawiać. Diabelsko inteligentny psychopata, stanowiący wyzwanie dla najlepszych przedstawicieli tajnych służb. Dla wszystkich, którzy widzieli Milczenie owiec już zawsze będzie miał twarz Anthony'ego Hopkinsa. Dlatego do serialu Hannibal można podejść sceptycznie. Dobra, Mads Mikkelsen ze swoją zagadkową prezencją wydaje się intrygującym odtwórcą tytułowej roli. Ale czy jego oszczędna mimika wystarczy, by oddać to, co dzieje się w głowie doktora Lectera? Owszem, radzi sobie doskonale.
Właśnie rozpoczął się drugi sezon, wyczekiwany przez rzeszę fanów, której w ciągu sezonu pierwszego dorobiła się produkcja autorstwa Bryana Fullera. Co przyciąga widzów i nie pozwala im rozstać się z Hannibalem?
Oprócz Mikkelsena mocną stroną jest postać Willa Grahama (w tej roli Hugh Dancy, na zdjęciu poniżej), konsultanta FBI do spraw psychologicznego portretowania przestępców. Na początku Will wydawał się wyłącznie słabym tłem dla Hannibala. Niby to analityczny umysł, uosobienie logiki i koncentracji w pracy, ale w jego zachowaniu widać było dużą dozę zagubienia. Wydawał się tak cichy i chwiejny nerwowo, że budził irytację. Do czasu.
Tym, co czyni Willa ciekawym jest żywe zainteresowanie Hannibala. Dr Lecter widzi w nim w pewnym sensie siebie- jako psychiatra również zagląda w ludzkie umysły. Pokusić się można o stwierdzenie, że szuka przyjaciela, choć byłaby to najbardziej skrzywiona przyjaźń jaką można sobie wyobrazić. Różni ich wrażliwość, która doprowadzi Grahama do poważnych kłopotów, nie bez pomocy Hannibala.


Poza psychologiczną grą tych dwóch panów, uzależniająco działa także komplikująca doznania estetyczne mieszanka obrazów. W jednej chwili widzimy Lectera, ze znawstwem przygotowującego wystawną kolację dla znajomych, a w następnej resztki składników, czyli zmasakrowane zwłoki. 




sobota, 8 marca 2014

Duże złe wilki

Gdy wilk jest zły, owieczki czeka straszna śmierć. Tak też dzieję się w tej bajce, napisanej przez izraelską policję, z tym że tu wilk to pedofil i morderca, a stado owieczek ma czujne i bardzo brutalne psy pasterskie. Zaczyna się klasycznie- policja dostaje sprawę: psychopata gwałci, torturuje i zabija małe dziewczynki, a następnie odcina im głowy (niekiedy w czasie, gdy dzieci są przytomne). Szybko znajduje się podejrzany- samotnie mieszkający, cichy i potulny nauczyciel, który nie może (nie przez nakaz sądowy, ale przez niechęć byłej żony) spotykać się ze swoim dzieckiem. Wątek przywodzi na myśl Polowanie z 2012 roku z Madsem Mikkelsenem, ale tu nie znajdziemy smutnej historii o niewinnie oskarżonym. Do samego końca filmu nie wiemy, czy ten człowiek jest winny czy nie, co może spowodować u widza rozchwianie emocjonalne.
Policja zawodzi. Po brutalnym przesłuchaniu, którego nagranie trafia do sieci, jeden z funkcjonariuszy zostaje zawieszony. Zaczyna (po delikatnej sugestii szefa) śledzić podejrzanego. Angażując się w pościg nie zauważa, że sam jest śledzony. Tu do akcji wkracza postać numer jeden filmu- ojciec jednej z zamordowanych dziewczynek. Chce tylko odzyskać głowę córki (inaczej nie będzie mowy o odpowiednim pogrzebie). W tym celu organizuje własne przesłuchanie. Jeśli podejrzany myślał, że to poprzednie było brutalne, to chyba zmieniła mu się perspektywa.
Zaczyna się najciekawszy aspekt filmu: po czyjej stronie ma być widz? Mamy psychopatę, który zgotował dzieciom straszną śmierć. Chociaż... Niektóre sekwencje wskazują, że równie dobrze może być niewinny. Po drugiej stronie barykady mamy zrozpaczonego ojca dziecka. Tak zrozpaczonego, że cierpienie zmieniło go w psychopatę. Właśnie ojciec, ze swoim spokojnym postanowieniem odzyskania głowy córki, paraliżuje widza w fotelu. Nie zwłoki bez głowy, nie podejrzenia wobec nauczyciela i nie brutalni policjanci, ale ta postać stanowi o sile filmu. W pewnym momencie show kradnie mu dziadek dziewczynki, który zna się na przesłuchaniach lepiej niż jego syn (Ludzie, podobnie jak zwierzęta, najbardziej boją się ognia).
Film jest wart uwagi także ze względu na nietypową stylistykę. Tu nie ma mroku. Akcja utrzymana jest w ciepłej, jasnej scenerii. Początkowe bicie podejrzanego odbywa się w opuszczonym budynku, ale z dużymi oknami i w słoneczny dzień. Tak, potencjalny pedofil jest przetrzymywany w piwnicy, ale z dobrym oświetleniem i przykuty do fotela, w którym równie dobrze jakaś babcia mogłaby dziergać szalik w zimowe wieczory. I moja ulubiona scena: pieczenie ciasta ze środkami nasennymi, którym zajął się ojciec dziewczynki (gwiżdżąc w takt wesołej piosenki) w czasie, gdy podejrzany cierpiał w piwnicy.
Właśnie, podejrzany. Winny czy nie? Jeśli tak, to można wybaczyć ojcu jego gniew i brutalność. Ale jeśli jest niewinny... Nie pomaga nam tu powierzchowność bohatera, wygląda na dość potulnego i (co oczywiste) przerażonego.
Film jest jak bajka, ale niewygładzona, bo nie jest przeznaczona dla dzieci. Wszystko pokazano z precyzją, nie ma niedopowiedzeń w postaci cięcia montażowego w chwili łamania palców. Cały czas świeci słońce (chyba, że jest noc albo akcja dzieje się w piwnicy), jakby sugerując, że wszystko dobrze się skończy.
Jedynym zgrzytem jest tu postać mężczyzny na koniu, którego jedyną funkcją jest chyba podkreślenie arabskiego wątku w izraelskim społeczeństwie. A nie, przepraszam, on też się przydaje- pożyczy komuś w pewnym momencie iPhone'a.

Film zaliczany przez producenta do thrillerów, ale równie dobrze może podchodzić pod kryminał. Chociaż dla takich filmów może istnieć odrębna kategoria: mindfuck. Atmosferą przypomina nieco Siedem z 1995 roku. Polecam oglądanie Dużych złych wilków w dzień. Efekt pojawi się po zmroku.


czwartek, 6 marca 2014

Inferno

W ręku mam kolejną książkę jednego z najpopularniejszych pisarzy kryminalnych na świecie. Mowa oczywiście o Danie Brownie, który po raz kolejny znalazł się na ustach wszystkich miłośników powieści w klimacie zabójstw, łamigłówek i nagłych zwrotów akcji. Do tej pory nigdy nie zawiodłem się na tym autorze. Mam nadzieję, że podobnie będzie i tym razem. Bohaterem powieści jest światowej sławy specjalista od symboli Robert Langdon, który występował w każdej z poprzednich historii Browna. Tym razem autor zabierze nas w świat poematu Dantego, a bohaterzy pokażą nam tajemnicze i malownicze uliczki Florencji. Jak rozwinie się akcja? Sam jestem tego ciekaw, a moją ocenę i recenzję przedstawię wam tak szybko, jak uda mi się przeczytać powieść do końca. Tak więc siadam do lektury.


niedziela, 2 marca 2014

Z serii: detektyw i zbrodnie

     Zaczynamy filmowo, bo od ekranizacji. Najbardziej znanym miastem Norwegii jest Oslo, ale Gunnar Staalesen umieścił akcję swojej powieściowej serii w mniej zaludnionym, ale za to o wiele bardziej klimatycznym Bergen. Jest to klimat specyficzny, deszczowy, ponury i nieco mroczny- wymarzone tło dla wszelkiego rodzaju przestępstw. I bardzo dobrze, bo inaczej główny bohater nie miałby z czego żyć. Varg Veum jest prywatnym detektywem, który niegdyś miał swój zawodowy epizod w pracy socjalnej (gra go Trond Espen Seim, specjalizujący się w rolach drugoplanowych- ojciec rodziny z tragiczną historią w Zniknięciu z 2008). Nie wyszło, więc rozpoczął prywatną działalność. Imię bohatera od razu budzi wilcze skojarzenia, stąd polski tytuł serii- Instynkt wilka.
      Kontakty z przeszłości ułatwiają Veumowi pracę w dalszym ciągu, chociaż czasami dawni znajomi potrafią rzucić mu kłodę pod nogi. Spośród nich najistotniejszą rolę odgrywa wysoko postawiony funkcjonariusz policji Jacob Hamre, którego postawa momentami budzi wątpliwości. Jest gderliwym przyjacielem czy zazdrosnym rywalem w walce o rozwiązanie zagadki? W tej roli Bjørn Floberg, znany szerszej publiczności z roli ojca tytułowej bohaterki w Księdze Diny.
     Seria zdecydowanie z grupy tych mroczniejszych, ale pozwalających widzowi na gimnastykę umysłową- wydarzenia układają się w logiczną całość stopniowo, pozwalając w kulminacyjnym momencie otrzeć się o rozwiązanie zagadki. Nie jest ono na tyle oczywiste, by wpaść na nie już w połowie odcinka, co jest przekleństwem kryminałów o schematycznej budowie.
     Mocną stroną Instynktu jest postać Varga, niby pełna sprzeczności, ale przy bliższym poznaniu spójna w swojej z lekka buntowniczej postawie. Idealne dopełnienie dla głównego bohatera stanowi Hamre- nikt tak jak on nie wypatrzy przejawów bezczelności detektywa. Może to kwestia kunsztu aktorskiego, a może powierzchowności odtwórców ról, ale od obu postaci bije aura ich życiowych zasad. Hamre za priorytet uważa precyzję i trzymanie się reguł, Veum- dystans wobec tych wartości. Duży dystans.





     Na co jeszcze można liczyć? Na pewno na bogactwo szczegółów- pobicia wyglądają bardzo realistycznie, podobnie jak zwłoki bez kończyn (nie wspomnę w którym odcinku, by nie psuć zabawy).