Moja
fascynacja książkami Jo Nesbø
trwa już jakiś czas, od kiedy wpadł mi w ręce egzemplarz
"Czerwonego Gardła", jeden z tomów serii o Harrym Hole.
Nie jest to co prawda pierwszy tom, ale nie przeszkodziło mi to w
odbiorze reszty serii, którą czytam nie zawsze zważając na
kolejność. Nesbø
wciąga w opowieść i trudno się z niej wyplątać, nawet
przeplatając jego książki z innymi autorami. W wolnym czasie
(majówka), kiedy przeglądaniu kryminalnych zasobów internetu można
oddać się bez poczucia winy, moją uwagę przykuł film Łowcy
głów na podstawie jego
powieści. Po obejrzeniu nie można pozostawić tego bez komentarza.
Ekranizacje mają to do siebie, że bywają po prostu okrojonymi
streszczeniami książek, przedstawionymi w wizualnej formie. Jeżeli
jest tak również w tym przypadku, to aż strach pomyśleć, jakim
majstersztykiem jest powieść.
Jednym
z tytułowych łowców głów (czy raczej headhunterów, bo do opisu
stanowiska używa się angielskiego słowa) jest główny bohater,
Roger (Aksel Hennie). Wyszukuje odpowiednich ludzi na stanowiska dla
dużych firm i naprawdę zna się na swoim fachu, przez co jego
zarobki są całkiem niezłe. Ale nie aż tak, jak by sobie tego
życzył. Roger ma wspaniały dom, mnóstwo średnio potrzebnych, ale
jakże efektownych rzeczy, które wymagają nakładów finansowych.
By zdobyć fundusze bohater zajmuje się kradzieżą i sprzedażą
dzieł sztuki. Jest w tym dobry, w końcu to perfekcjonista w każdym
calu. Żeby nie zniechęcić was całkowicie do postaci (mało kto
lubi postaci, którym wszystko się udaje) dodam, że Roger
rekompensuje sobie w ten sposób niski wzrost (mniej niż 1,7 metra
to niewiele jak na mężczyznę, zwłaszcza na północy Europy).
Sam się do tego przyznaje na wstępie, ale tak naprawdę jest coś,
co wymusza na nim starania o wiele skuteczniej. Bohater ma piękną
żonę Dianę, którą obawia się stracić.
Diana
zajmuje się sztuką, ale w bardziej standardowym sensie: prowadzi
galerię. Podczas jednej z wystaw Roger poznaje tam Clasa Greve,
znajomego żony, który przez dłuższy czas pracował dla
holenderskiej firmy działającej w branży, którą zajmuje się headhunter. Ale nie to przykuwa uwagę Rogera, ale opowieść o
wartościowym obrazie, który podczas wojny znalazł się w
posiadaniu babki Greve. Wątek niezły, podobnie jak postać
holenderskiego businessmana. Były żołnierz, spec od nadajników,
teraz poszukujący pracy w Norwegii, gdzie remontuje mieszkanie po
babce. Od początku wiadomo, że to ważna postać, także za sprawą
doboru aktora. Oglądacie Grę o tron?
Skojarzycie więc Jamie' go Lannistera- w Clasa Greve wciela się
znany z tej roli Nicolaj Coster- Waldau. Może to serialowa wprawa,
ale w każdym filmie, w którym się ostatnio pojawia brawurowo
odgrywa kogoś, kto ma do ukrycia coś ciekawego.
By
nie spojlerować, przejdę do zalet produkcji. Zdecydowanie zaliczają
się do nich przemyślenia Rogera. Dialogi również są niezłe, ale
najbardziej błyskotliwe uwagi bohater zachowuje dla siebie i dla
widza. Tempo rozwoju akcji- takie by nie znudzić, ale jednocześnie
dość spokojne, by nie wprowadzić bałaganu. To ważne w
kryminałach, czasami reżyser spieszy się tak, że ilość wątków
w kwadransie filmu odpowiada 150 stronom książki. Warstwa
emocjonalna, czyli to, co wg mnie u Skandynawów trochę kuleje:
tutaj rozegrano to całkiem nieźle. Nie ma drętwego odgrywania
złości i radości, ale też nie ma brazylijskiej telenoweli. Gra
aktorska oparta na realizmie, to duży plus. Jeśli chodzi o
głównego bohatera, dobrze wybrano odtwórcę roli. Jego twarz
prawie się nie porusza, grają niemal wyłącznie jego oczy. I to
wystarczy, bo prawdziwe zmiany zachodzą w głowie Rogera.
Film
odpowiedni dla osób, które lubią mroczną estetykę, ale cenią
też zróżnicowanie tła. Jest coś, co można uznać za zaletę lub
wadę, w zależności od oczekiwań względem kryminału: nie ma
postaci do końca pozytywnych. Uważam, że to kolejna oznaka
realizmu i sprawna ucieczka od umoralniania na siłę. Z czystym
sumieniem polecam.