wtorek, 20 maja 2014

Dom snów

Coś dla fanów Daniela Craiga w czymś innym niż Bond.
Uwielbiam filmy, które mają być horrorem, a kryją kryminalną zagadkę. Już myślimy, że nadprzyrodzony wątek zwiastuje coś oczywistego, a tu niespodzianka. Dom snów zaczyna się idyllicznie- jest sobie rodzinka (rodzice+ dwie córeczki), remontują sobie domek, wszystko układa się pięknie. Pewnego dnia tatuś (Craig) przyłapuje w piwnicy grupę nastolatków (wyglądających jak połączenie kilku subkultur) odprawiającą rytuał ku czci zmarłych. Nieprzypadkowych zmarłych, bowiem chodzi o zamordowaną kobietę i jej dwie córki, które zginęły z ręki ojca (matka też, ale zdążyła go postrzelić).
Od tej chwili wiadomo, że idylla się skończyła i zaczyna się robić mroczno. Czując niebezpieczeństwo grany przez Craiga bohater postanawia zbadać starą sprawę. To dopiero początek filmu, a więcej nie można powiedzieć unikając spojlerów. Film jest skonstruowany na zasadzie dwóch punktów kulminacyjnych, z czego pierwszy znajduje się już w połowie. Niezbyt straszny, ale trzymający w napięciu.


wtorek, 13 maja 2014

Blow

Dzisiaj do zaproponowania mam nie tak młody, ale za to świetny film. Wypuszczony w 2001 roku „Blow” to fantastyczna historia oparta (jak to się ostatnio dość popularnie mówi) na faktach autentycznych (a ja jeszcze dodam), które wydarzyły się naprawdę w realnym świecie, o „karierze” jednego z największych przemytników narkotyków w Stanach Zjednoczonych


W główną rolę wciela się niezawodny i zawsze młody Johnny Depp, a u jego boku możemy znaleźć takie gwiazdy jak Penelope Cruz, czy Raya Liottę. Cała fabuła rozgrywa się w latach 70-tych ubiegłego stulecia. Nie brakuje w niej przemocy, narkotyków i erotyzmu, który dodaje pikanterii historii. Na pochwałę zasługuję przeniesienie klimatu tamtego okresu na ekran.  „Blow” bez wątpienia możemy zaliczyć do filmów, które można oglądać kilka, kilkanaście razy, a one i tak będą zaskakiwać i szokować. Polecam!

poniedziałek, 5 maja 2014

Czarne historie

Dzisiaj przygotowałem coś dla wszystkich miłośników kryminałów, którzy chcieliby na własną rękę rozwiązać kilka mrożących krew w żyłach zagadek związanych z morderstwami. Nie będziecie do tego potrzebowali specjalnych kwalifikacji i stanowisk, ale chwilę wolnego czasu, paczkę znajomych i talię kart z serii „Czarne historie”.
źródło: http://www.gamesfanatic.pl/tag/czarne-historie

Z tego co wiem do tej pory wyszły dwie serie „Czarnych historii” dla dorosłych oraz jedna dla dzieci. Zdaję sobie sprawę z tego, że niewiele osób posiada tę grę, ale zaopatrzenie się w nią nie kosztuje dużo (około 30 zł), a zabawa jest naprawdę doskonała. Dla leniwych i spłukanych polecam wrzucić w google nazwę gry z dopiskiem pdf, a jeden z linków podanych na stronie przekieruje was do wersji cyfrowej.

Cała zabawa polega na tym, że jedna osobą posiada całą historię danego przestępstwa w najdrobniejszych szczegółach, natomiast pozostali uczestnicy gry mają podane tylko szczątkowe informacje dotyczące zbrodni. Ich zadaniem jest zrekonstruowanie wszystkich zdarzeń w danej sprawie, ale mogą oni zadawać pytania osobie, która zna przebieg wydarzeń, ale tylko w ten sposób, aby odpowiedź brzmiała „tak” lub „nie”. W grze bardzo istotny jest także tytuł zbrodni podany wszystkim graczom, co może w pewien sposób naprowadzić na rozwiązanie sprawy, ale w niektórych przypadkach dzieje się zupełnie odwrotnie i zbija on z tropu detektywów.

Zabawa jest naprawdę doskonała i może trwać naprawdę długo, dlatego też polecam ją wszystkim mającym na celu przesiadywanie do późnych godzin nocnych ze znajomymi przy szklance… czego tam chcecie. Jedynym minusem gry jest to, że raz opowiedziane historie znają już wszyscy, którzy wszyscy wcześniej w nią grali, tak więc „Czarne historie” to niestety gra jednorazowa. Mimo to polecam wszystkim miłośnikom kryminałów, którzy chcą się sprawdzić w roli detektywa.

niedziela, 4 maja 2014

Łowcy głów

Moja fascynacja książkami Jo Nesbø trwa już jakiś czas, od kiedy wpadł mi w ręce egzemplarz "Czerwonego Gardła", jeden z tomów serii o Harrym Hole. Nie jest to co prawda pierwszy tom, ale nie przeszkodziło mi to w odbiorze reszty serii, którą czytam nie zawsze zważając na kolejność. Nesbø wciąga w opowieść i trudno się z niej wyplątać, nawet przeplatając jego książki z innymi autorami. W wolnym czasie (majówka), kiedy przeglądaniu kryminalnych zasobów internetu można oddać się bez poczucia winy, moją uwagę przykuł film Łowcy głów na podstawie jego powieści. Po obejrzeniu nie można pozostawić tego bez komentarza. Ekranizacje mają to do siebie, że bywają po prostu okrojonymi streszczeniami książek, przedstawionymi w wizualnej formie. Jeżeli jest tak również w tym przypadku, to aż strach pomyśleć, jakim majstersztykiem jest powieść.
Jednym z tytułowych łowców głów (czy raczej headhunterów, bo do opisu stanowiska używa się angielskiego słowa) jest główny bohater, Roger (Aksel Hennie). Wyszukuje odpowiednich ludzi na stanowiska dla dużych firm i naprawdę zna się na swoim fachu, przez co jego zarobki są całkiem niezłe. Ale nie aż tak, jak by sobie tego życzył. Roger ma wspaniały dom, mnóstwo średnio potrzebnych, ale jakże efektownych rzeczy, które wymagają nakładów finansowych. By zdobyć fundusze bohater zajmuje się kradzieżą i sprzedażą dzieł sztuki. Jest w tym dobry, w końcu to perfekcjonista w każdym calu. Żeby nie zniechęcić was całkowicie do postaci (mało kto lubi postaci, którym wszystko się udaje) dodam, że Roger rekompensuje sobie w ten sposób niski wzrost (mniej niż 1,7 metra to niewiele jak na mężczyznę, zwłaszcza na północy Europy). Sam się do tego przyznaje na wstępie, ale tak naprawdę jest coś, co wymusza na nim starania o wiele skuteczniej. Bohater ma piękną żonę Dianę, którą obawia się stracić.
Diana zajmuje się sztuką, ale w bardziej standardowym sensie: prowadzi galerię. Podczas jednej z wystaw Roger poznaje tam Clasa Greve, znajomego żony, który przez dłuższy czas pracował dla holenderskiej firmy działającej w branży, którą zajmuje się headhunter. Ale nie to przykuwa uwagę Rogera, ale opowieść o wartościowym obrazie, który podczas wojny znalazł się w posiadaniu babki Greve. Wątek niezły, podobnie jak postać holenderskiego businessmana. Były żołnierz, spec od nadajników, teraz poszukujący pracy w Norwegii, gdzie remontuje mieszkanie po babce. Od początku wiadomo, że to ważna postać, także za sprawą doboru aktora. Oglądacie Grę o tron? Skojarzycie więc Jamie' go Lannistera- w Clasa Greve wciela się znany z tej roli Nicolaj Coster- Waldau. Może to serialowa wprawa, ale w każdym filmie, w którym się ostatnio pojawia brawurowo odgrywa kogoś, kto ma do ukrycia coś ciekawego.
By nie spojlerować, przejdę do zalet produkcji. Zdecydowanie zaliczają się do nich przemyślenia Rogera. Dialogi również są niezłe, ale najbardziej błyskotliwe uwagi bohater zachowuje dla siebie i dla widza. Tempo rozwoju akcji- takie by nie znudzić, ale jednocześnie dość spokojne, by nie wprowadzić bałaganu. To ważne w kryminałach, czasami reżyser spieszy się tak, że ilość wątków w kwadransie filmu odpowiada 150 stronom książki. Warstwa emocjonalna, czyli to, co wg mnie u Skandynawów trochę kuleje: tutaj rozegrano to całkiem nieźle. Nie ma drętwego odgrywania złości i radości, ale też nie ma brazylijskiej telenoweli. Gra aktorska oparta na realizmie, to duży plus. Jeśli chodzi o głównego bohatera, dobrze wybrano odtwórcę roli. Jego twarz prawie się nie porusza, grają niemal wyłącznie jego oczy. I to wystarczy, bo prawdziwe zmiany zachodzą w głowie Rogera.

Film odpowiedni dla osób, które lubią mroczną estetykę, ale cenią też zróżnicowanie tła. Jest coś, co można uznać za zaletę lub wadę, w zależności od oczekiwań względem kryminału: nie ma postaci do końca pozytywnych. Uważam, że to kolejna oznaka realizmu i sprawna ucieczka od umoralniania na siłę. Z czystym sumieniem polecam.

wtorek, 29 kwietnia 2014

Anioły i Demony

Nic tak dobrze nie pomaga w przeżywaniu fabuły razem z bohaterami jak odwiedzenie miejsc, które odwiedzały postaci powieści. Tak się ostatnio złożyło, że miałem przyjemność pojechania do Rzymu i tu znowu wracamy do mojego ulubionego autora powieści kryminalnych, którym jest oczywiści Dan Brown, autor między innymi „Kod Leonarda da Vinci”. Tym razem jednak nie byłem zainteresowany kodem lecz moim zdaniem jeszcze bardziej zaskakującą i szokującą książką – „Anioły i Demony”, których akcja rozgrywa się właśnie na ulicach Wiecznego Miasta.

To niesamowite uczucie chodzić po tych samych uliczkach co główni bohaterowie I odwiedzać te same miejsca, które zostały opisane w powieści. Jeszcze raz przybliżyłem sobie akcję kryminału i na własne oczy widziałem zabytki, dzięki którym Robert Langdon wpadł na rozwiązanie zagadki porwania kardynałów.


Polecam wszystkim, mającym taką możliwość, do odwiedzania miejsc opisywanych przez pisarzy, ponieważ pomaga to jeszcze dokładniej uzmysłowić sobie o czym myśleli nasi bohaterowie.

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Vares

Kiedy mówimy o kryminale skandynawskim, często ograniczamy się do Szwecji i Norwegii. Nic dziwnego, ich produkcje zwykle wypadają najlepiej, zwłaszcza jeśli chodzi o film. Warto jednak zainteresować się wytworami fińskiej literatury i ich ekranizacjami, bo klimat zasadniczo się różni. Warto przywołać serię filmów o detektywie Varesie, na którą trafi w końcu każdy fan kryminału rodem z północy, któremu znudzi się śledzenie wciąż tych samych bohaterów. Vares spodoba się tym, którzy polubili Varga Veuma, to podobny typ osobowości, tylko lubi sobie czasem wypić. Dużo wypić. Ale standardy etyczne pozostają te same, co w przypadku bohatera Instynktu wilka- uczciwość, ale z dobrocią bez przesady. Vares nie lubi hipokryzji, dobrze radzi sobie z wykorzystaniem środków nietypowych (i takichże osób) w swoich śledztwach, a jego znajomi (oprócz tego, że lubią się czasem napić) mają z nim niewiele wspólnego. To raczej grupka miejscowych filozofów. Serię ogląda się dobrze, ale estetyka jest nieco odmienna od tego, co znamy z Norwegii, Szwecji i Danii. Taka trochę słowiańska.
Poniżej trailer do filmu Ścieżka prawości:

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Elementary

Kolejny Sherlock. Dość specyficzny serial, bo mało w nim brytyjskiego polotu. Holmes też jest inny, niż chciałoby się go widzieć. Były narkoman, uzależniony finansowo od ojca. Nie ma tu na szczęście ckliwego dramatyzmu (prawie), ale dość humorystyczne ukazanie niedojrzałości. Holmes po kokainowym epizodzie nie pracuje dla Scotland Yardu, ale dla NYPD. Nowojorska policja zyskała cenny nabytek wraz z ciemnymi stronami. Sherlock jest tu nieco zdziecinniały, widać to we wszystkim (w skrótowych formach w sms-ach, w zachowaniu wobec trudności, a przede wszystkim w wyrazie twarzy- mina fochniętego dzieciaka towarzyszy mu często). Ekscentryzm Holmesa utracił elegancję, został sprowadzony do kolorowych skarpetek i erotycznych wyczynów w ramach naukowych eksperymentów. Jak radzi sobie dr Watson? Całkiem nieźle, głównie dlatego, że zaczyna jako towarzysz (a właściwie towarzyszka) trzeźwości Sherlocka, wynajęta przez jego ojca. Watson jest tu kobietą, byłym chirurgiem, który obrał nową ścieżkę kariery. Lucy Liu sprawdza się w tej roli (świetnie uzupełniają się z Jonnym Lee Millerem, grającym Sherlocka), ale postaci czegoś brakuje. Chodzi chyba o pewną dawkę ironii, z którą Watson podchodzi do dziwactw Holmesa- tutaj prawie tego nie ma. Plusem jest pojawiający się w późniejszych odcinkach brat głównego bohatera, który zachowuje pozory zachowania gentlemana, przy okazji nie zapominając o złośliwości. Mocną stroną serialu jest też muzyka, zwłaszcza zróżnicowanie jeśli chodzi o piosenki w ostatnich minutach każdego odcinka. Nie jest to mój ulubiony Holmes, trochę zbyt przekombinowany (sposób ukazania Moriarty' ego to porażka), ale podejście do serialu zależy też od nastroju. Da się oglądać.