czwartek, 13 marca 2014

Klasyka w najlepszym wydaniu

Dobre kryminały dzielą się na dwa typy. W jednym z nich czytelnik czuje się wciągnięty w akcję poprzez wątki poboczne, czyli życie bohaterów poza zagadką, która stanowi esencję historii. W drugim typie owa zagadka jest tak intrygująca, że wątki poboczne mogłyby nie istnieć. Nie interesuje nas wówczas przeszłość bohaterów (chyba, że ma znaczenie dla rozwiązania sprawy), ich życie prywatne (jeśli zbrodnia jest wpisana w to zawodowe), ani tym bardziej długie opisy, które pełnią funkcję ozdobników niewnoszących nic do sprawy.
Imię róży Umberto Eco można zaliczyć właśnie do drugiego typu. Rdzeń powieści stanowi zagadka, a wątki poboczne pojawiają się tylko wtedy, gdy mogą coś do niej wnieść. Miejscem wydarzeń jest klasztor dominikanów- idealne tło dla morderczej łamigłówki. Giną mnisi, zwłoki znajdowane są w scenografii przywodzącej na myśl kolejne znaki zwiastujące apokalipsę. Nic dziwnego, że mieszkańcy opactwa popadają w panikę. Są przecież ludźmi głębokiej wiary, nie potrzebują logicznego uzasadnienia, gdy wszelkie biblijne przesłanki każą im przygotować się na najgorsze. Na szczęście nie wszyscy. Do opactwa przybywa franciszkanin Wilhelm, który mimo podeszłego wieku zachował niezwykłą przenikliwość umysłu, która już w młodości była jego zaletą i źródłem kłopotów. Jednym z celów jego wizyty jest udział w debacie między dwoma zakonami (tu historyczny spór między franciszkanami i dominikanami w kwestii bogactw Kościoła), jednak trudno będzie mu się na tym skupić. W opactwie działa bowiem zabójca, w którego istnienie początkowo wierzy wyłącznie Wilhelm i jego młody uczeń Adso.
Po zapoznaniu z książką warto sprawdzić, jak proza Eco wypadła w ekranizacji. Moim zdaniem całkiem nieźle, chociaż ostrzegam, że opowieści w książce i w filmie różnią się w kilku szczegółach. Pierwsza niezgodność to postać Wilhelma. Nie odebrano mu nic z charakteru, ale jego wygląd odbiega znacząco od książkowego pierwowzoru. Mocno nadgryzionego zębem czasu mnicha ze starczymi plamami na skórze gra bowiem... Sean Connery. Reszta bohaterów jest dość zgodna z książkowymi odpowiednikami. Sytuacja przywodzi mi na myśl inną ekranizacje: Pachnidło, według powieści Patricka Süskinda. Tam również mało atrakcyjny fizycznie główny bohater został zastąpiony ładniejszą wersją w filmie. Czegóż się nie robi, by przyciągnąć widzów.
Produkcja dość stara (1986 rok), ale można to uznać za zaletę- miniony czas podkreśla klimat filmu. Polecam wszystkim, którzy poza zagadkami lubią także inny rodzaj gimnastyki umysłowej- retoryczne spory. Gdy bowiem do akcji wkroczy inkwizycja (wiadomo, gdzie diabeł, tam też inkwizytor), Wilhelm musi zamienić instynkt śledzącego na przezorność śledzonego.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz